Całkiem niedawno w moje ręce wpadła stara analogowa lustrzanka. Taka bez wyświetlacza i podglądu na żywo, bez karty pamięci, bez automatycznych trybów, a jedynie z tradycyjnym filmem światłoczułym w środku. Zaczęłam rozmyślać – jako wielki fan i zwolennik nowoczesnych cyfrowych aparatów oraz plików .rav pozwalających na daleko idącą obróbkę graficzną zdjęcia, dawno już zapomniałam czym była fotografia „niecyfrowa”. I o co w tym wszystkim kiedyś chodziło. Pamiętam jak mój tato delikatnie wyjmował film z aparatu, zamykał się w ciemnej łazience, w której zapalał jakąś nikłą czerwoną żarówkę, rozstawiał kuwetki z różnymi płynami i wywoływał zdjęcia, które schły później niczym pranie na sznurku. Wtedy niewiele już mógł wpłynąć na ostateczny efekt. I tak sobie myślę, czy aby nie straciliśmy nieco szacunku do robienia zdjęć?
Analogowo…
Jeszcze całkiem do niedawna niemal całość pracy dla ostatecznego efektu trzeba było wykonać przed naciśnięciem spustu migawki. Odpowiednia ekspozycja, kadrowanie, ujęcie, wyczucie chwili… Nie można było pstrykać kilkadziesiąt, czy wręcz kilkaset razy tej samej sceny. To znaczy, teoretycznie można było, ale stanowiło to rozwiązanie drogie, niewygodne i nieopłacalne. Do wykonania każdego jednego zdjęcia fotograf musiał się więc należycie przyłożyć. Postarać. Szczególnie, że aby ocenić efekt, wywołać trzeba było wszystkie zdjęcia. Nikt nie miał możliwości zrobić tego przed, dokonać selekcji. Wybrać do druku tylko najlepsze. Wszystkie musiały być najlepsze.
I cyfrowo…
Dziś już nie przykładamy tak dużej wagi do pojedynczego wciśnięcia migawki. Nowoczesne aparaty pozwalają na wykonywanie zdjęć w trybie seryjnym, po kilka klatek na sekundę. Po wykonaniu serii, pliki wyświetlamy na ekraniku i zostawiamy sobie tylko wybrane. Fotograf – amator, czy profesjonalista, dobrze wie, że zrobione zdjęcia wrzuci sobie jeszcze do odpowiedniego programu i w miarę potrzeb zmieni wszystko – rozjaśni, przyciemni, wydobędzie szczegóły, nasyci kolorem, wyostrzy, rozmyje, zwiększy kontrast, doda stosowne efekty… Coraz częściej ważniejszym etapem powstawania obrazu staje się ta faza „po” zrobieniu zdjęcia aparatem, a nie „przed”.
Czy to źle? I tak, i nie moim zdaniem. Jak wspomniałam – jestem fanem możliwości, jakie daje nam dziś fotografia cyfrowa. Nie widzę powodów, by z nich nie korzystać, czy to w imię tradycji, czy jakichś innych wartości. Analogowa lustrzanka ze starym prześwietlonym filmem dała mi jednie do myślenia. Może faktycznie za mało fotografujemy już aparatami, a za dużo komputerem? Może ta dbałość o fotograficzną sztukę powoli zanika wraz z możliwościami, jakie daje nam grafika?
Chyba warto zwrócić na to uwagę. Warto zastanowić się przed zrobieniem kolejnej serii zdjęć. Wstrzymać rękę i patrząc w wizjer (czy nawet w ten nowoczesny ekranik) ocenić, czy faktycznie wszystko gra tak, jak powinno? Czy właśnie tak ma wyglądać to zdjęcie? W końcu migawka też ma swoją żywotność, nie warto nadwyrężać jej korzystając z szybkości, którą zapewnia nam nowoczesna technologia.
Obrabianie zdjęć
A na koniec, jeśli ktoś lubi, można wrzucić sobie wszystkie pliki do ulubionego programu i „obrobić”. Tego nikt nam nie zabroni. Z tego korzystać warto. W końcu cyfrowa obróbka może nam pomóc uzyskać efekty często o wiele lepsze, niż na to pozwalają nasze aparaty. Miło byłoby jednak zawsze robić to ze świadomością, że w chwili powstawania zdjęcia optymalnie wykorzystaliśmy zastane warunki.
To wspomnienie tradycyjnej fotografii we wszystkich nas jeszcze chyba tkwi. Często nieuświadomione, ale zastanówmy się: dlaczego tak lubimy te klimatyczne, czarno-białe zdjęcia?